Kroniki Pewnego Prezesa - Nowy początek


Nowy początek

Zaginął kiedyś prezes, jeszcze ponad 10 sezonów temu widziany w drużynach polskich, angielskich, austriackich, a nawet litewskich, gdzie dla próby skradł 100mln, robiąc potęgę z klubu Skonto Ryga. Przewinął się też po reprezentacji ten ekscentryczny jegomość, z którą wygrał co mógł, ale wszystko to zostało gdzieś zapomniane, nikt nie pamiętał już o sukcesach i sukcesikach młodego prezesa. Aż nagle po kilkunastu sezonach pojawił się z powrotem w Lechu, znaleziony w tajemniczej Totalnej Paczce gdzieś w wielkopolskich lasach we wraku samolotu (jeden z tych modeli, który ostatnio tak często lata po polskim niebie), ale nie to było najważniejsze. Zadanie w klubie było proste i postawione z góry - wygrać mistrzostwo i powalczyć w Lidze Mistrzów.

Wszystko zaczęło się... od nieudanego transferu Arboledy, który miał stanowić fundament obrony. Nie tak jak oczekiwał tego prezes po kilkunastu kolejkach na koncie klubu było już 7 remisów, sytuacje uratował tragiczny poziom rywali, którzy nie potrafili dogonić niepokonanych, ale za to "zremisowanych" do granic możliwości Lechitów. Zaczęły się zmiany. Kilku zawodników pożegnało się z klubem. Żeby w końcu nie tracić głupich bramek sprowadzony został nowy bramkarz Sebastian.P z Groclinu, głównie przez zafascynowanie prezesa po meczu właśnie z lokalnym rywalem, gdzie bramkarz ten wyczyniał cuda, a Lech doznał pierwszej porażki, nie mogąc umieścić piłki w siatce pana P. Sytuacja poprawiła się diametralnie. W końcu Lech przestał tracić bramki, a wyniki 1:1 powoli zaczęły stawać się przeszłością. Aby wzmocnić siłę ataku prezes zrobił kolejny zakup, tym razem sprowadzając Piotra Malinowskiego z Górnika. Zawodnik nie drogi, ale Zabrzanie nie chcieli puścić, więc negocjacje były bardzo ostre, a cena ostatecznie wyższa niż by się tego spodziewano. Nie mniej Malinowski nie zawiódł, nie był to zawodnik strzelający masowo bramki, ale partner dla przyszłego króla strzelców Hernana Rengifo, idealny. Ponadto pojawiło się kilku juniorów, między innymi Wojciech Mikulenas z Litwy, doskonale rozwijający się defensywny pomocnik. Jednak w związku z pogarszającą się formą kilku zawodników prezes zaczął oglądać się za talentami. Niestety kilku zawodników odeszło z klubu szybciej niż przyszło, mało kto się sprawdzał. W między czasie Lech zdobył mistrzostwo kraju, wygrał przekonująco Puchar Polski, ogrywając kilkoma bramkami Górnik w finale. Nadal jednak czuć było pewien niedosyt, mimo że o prezesa biły się przez kilka tygodni Legia i Wisła, klub ciągle nie był gotowy do gry w europie, a wspomniany drużyny, będące niegdyś czołówką Ekstraklasy, teraz skończyły pod koniec pierwszej dziesiątki. Polska piłka stawała się co raz słabsza, jednym pocieszeniem był Lech, ale i to nie do końca wszystkich przekonywało, bo mimo że kibice mogli oglądać wyśmienite występy Lecha, to drużyna potrafiła zepsuć nastroje kuriozalnymi wpadkami z Polonią Bytom.

Takie rzeczy to tylko w Poznaniu

Takie rzeczy to tylko w Poznaniu

Pierwszy sezon dobiegł końca, królem strzelców został Hernan Regnifo z 37 bramkami na koncie, a już na początku kolejnego prezes postanowił znaleźć złoty środek na jeszcze więcej bramek - talent wśród list strzelców różnych lig. Chciano koniecznie sprowadzić Evertona z brazylijskiego Gremio, ale klub po twardych negocjacjach nie ustąpił, zamiast tego kupiono rezerwowego tejże drużyny - Carlosa Eduardo. Ponadto Poznaniacy kupili jeszcze wicekróla strzelców polskiej ligi - Andradine. Niestety już po dwóch kolejkach okazał się klapą, a w dodatku doznał kontuzji co przesądziło o jego odejściu. Następne wzmocnienia były konieczne na pozycji skrzydłowych. Pojawiło się dwóch zawodników z Afryki - żaden z nich dostatecznie nie zadowolił prezesa, dlatego tylko wtedy, gdy pojawiła się korzystna oferta z Legii za jednego z nich - klub nie wahał się zarobić 650 tysięcy. W dodatku kilku zawodników wyraźnie słabło, a co gorsza Lech niespodziewanie odpadł już w 1.rundzie z Polonią Bytom, przegrywając 0:1. Potrzeba było pewniejszej, ale i rozwijającej się obrony. Dwóch wolniej prosperujących juniorów od Mikulenasa nie wystarczyło. Do klubu trafił kolejny zawodnik - fiński obrońca Finnpy - Petteri Schutschkoff. Oczywiście bez przepłacenia transfer nie doszedłby do skutku - klub oprócz 300k, jakie warte był zawodnik oddał do fińskiego klubu Arboledę wartego tyle samo co nowy nabytek. Na szczęście wyszło to na plus - nowy obrońca okazał się znacznie lepiej rozwijającym się zawodnikiem, a drużyna traciła jeszcze mniej bramek. Tutaj zarząd klubu stracił jednak cierpliwość i zabronił przeprowadzania jakichkolwiek transferów w tym sezonie, tak więc drugi afrykański skrzydłowy ostatecznie z braku możliwości manewrów został w klubie. Decyzja podjęta przez zarząd szybko trafiła do trochę rozczarowanego prezesa: "Ilość transferów oraz ciągłe kupowanie i sprzedawanie w ciemno nie przyniosło do końca oczekiwanych przez nas rezultatów." - deklarował rzecznik Lecha na łamach Przeglądu Sportowego.

Jednak początek drugiego sezonu poza wpadką w pucharze krajowym rozpoczął się znakomicie, Lech przeszedł jak burza przez fazę grupową Ligi Mistrzów tracąc punkty jedynie na Old Trafford, remisując z Manchesterem United 1:1, a Eduardo okazał się pewnym źródłem zdobywania bramek. W mediach jednak studzono atmosferę: "Club Brugge i Rapid Wiedeń to przeciętne zespoły, a Lech nie pokazał jeszcze nic wielkiego" - mówił w telewizji Jan Tomaszewski. Usta zamknąć mu miało zwycięstwo w Poznaniu nad Manchesterem 3:1, ale czy zamknęło? - "Anglicy mięli już zapewniony awans, więc nie było sensu żeby niepotrzebnie ryzykowali." - jak widać narzekania nigdy dość. Lech awansował do ćwierćfinałów i ponownie szczęście dało poznaniakom za rywala "tylko" Celtic. Jak to jednak zwykle bywa i tym razem pojawiły się przeszkody. Pomimo świetnej dyspozycji w lidze i Lidze Mistrzów, Lech znalazł się w poważnych tarapatach przed pierwszym ćwierćfinałowym meczem z Celticiem w Glasgow - Regnifo, Malinowski oraz wieczny joker Lecha - Piotr Reiss doznali urazów i na tak ważne spotkanie do gry gotów został jedynie Eduardo. A jako że Lech przyzwyczajony grać system 4-4-2 potrzebował drugiego napastnika. Jakby tego było mało urazu doznał również Mikulenas. Ostatecznie w parze z świetnym Brazylijczykiem miał zagrać nieznany nikomu i tak naprawdę nie wiadomo skąd wzięty Piotr Nowak, a Mikulenasa zastąpiono Scherfchenem, mającym swoje najlepsze lata dawno za sobą.

No cóż... Piotr Nowak podobnie jak niejaki Paweł Sibik pojawił się tak samo szybko jak zniknął, ale nawet to nikogo nie przejęło, bo wynik niespodziewanie był bardzo korzystny. Lech wygrał w pookrajanym składzie 2:0 z bezradnymi gospodarzami, a obydwie bramki zdobył oczywiście... Carlos Eduardo. Nie pomógł Boruc, który przy drugim golu ewidentnie zawalił, wpuszczając loba z prawie 30m. Warto również zaznaczyć, że Szkoci ani razu nie zagrozili polskiej bramce. Przed rewanżem Lech stanął w idealnej sytuacji. W Poznaniu wyjściowa jedenastka uległa tylko jednej zmianie - tajemniczego Nowaka zastąpił powracający po kontuzji Piotr Reiss. Pierwsza połowa należała do gości - kilkoma znakomitymi interwencjami popisał się Przyrowski ratując Lecha przed stratą bramki. Zarówno Boruc jak i były golkeeper Groclinu spisali się świetnie - być może to właśnie prezes Lecha będzie miał w przyszłości dylemat, którego z nich powołać do kadry, ale to dopiero odległa przyszłość. Po zmianie stron Lech ruszył do boju i zdobył bramkę, wygrywając ostatecznie 1:0. Piłkarska Europa zszokowana, w półfinałach ponownie rywalem Poznaniaków został Manchester, a bukmacherzy skonfundowani nie wiedzieli jakie ustalić kursy. Po meczu prezes tylko otarł kurz z ramienia i rzekł: "Jeśli tak dalej pójdzie to chyba pójdę trenować jakiś amatorów, bo tutaj u was na Bułgarskiej to jakoś za łatwo." Wtedy jeszcze wszyscy uznali to za żart, tym bardziej że zbliżała się końcowa faza sezonu, a Lech miał już praktycznie zapewnienie mistrzostwo, więc każdy teraz patrzył jakie to jeszcze cuda będą wyczyniać Lechici w Lidze Mistrzów.